Czeka mnie spotkanie z reniferem
- Postanowiłem odkopać swoje marzenia - mówi Krzysztof Polak z Torunia. W lipcu chce wyruszyć na samotną wyprawę do Skandynawii. "
Gazeta Pomorska” będzie mu towarzyszyć.
Jego celem jest Przylądek Północny w Norwegii. Kilometry - ok. 2500. Transport - jedyny ukochany - rower z 1996 roku.
Krzysztof już tam był. Dziewięć lat temu, jako skromny student pedagogiki. Pojechał z własnymi myślami i odkrył samotność długodystansowca. Wraca tam prawdopodobnie na trzy tygodnie w lipcu. Chce odkopać swoje marzenia i promować turystykę rowerową, choć takiej wyprawy nie możemy polecać amatorom. Opowiada o niej z pasją: - Przejadę najwyższymi rejonami Skandynawii, przez Lofoty, podbiegunową Norwegię, rozległy Finmark aż po Przylądek Północny. Czekają mnie noclegi pod gołym niebem, spotkania oko w oko z reniferem i walka ze słabościami.
Dzięki blogowi z podróży na bieżąco dowiemy się, co u niego słychać. Czy rower wytrzymuje? I jak wraz z kolejnym obrotem kół zmienia się Skandynawia?
W 2001 roku po powrocie ze swojej pierwszej podróży pisał: "(...) kiedy już przez rowerowe siodełko chodziłem jak John Wayne, dojechałem do Nordkapp, Przylądek Północny. Właściwie to doszedłem, gdyż ostatni etap to mordercza walka ze stromymi podjazdami i tunelami, które dla rowerowych turystów są poważną przeszkodą. Rezonans jest tak silny, że czułem się jak na pasie startowym pomiędzy odrzutowcami. I tym razem Północ poczyniła ukłon w moją stronę. Stałem na krańcu Europy, kłaniając się Arktycznemu Oceanowi i obserwowałem słońce, które zamiast chować się za horyzontem, odbijało się od niego jak plażowa piłka”.
Czy po latach będzie miał takie same wrażenia?
Na razie Krzysztof przygotowuje się do wyprawy, pozyskując sponsorów i jest pełen nadziei, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Skąd w nim ta pasja? Już jako kilkulatek śmigał na kolarzówce, którą dostał na komunię. - Rodzice samochodem, a ja za nimi na dwóch kółkach - śmieje się. I wbrew pozorom nie był silnym chłopakiem. - Wcześniej raczej wymoczkiem, maminsynkiem, który notorycznie chorował, więc otoczono nade mną parasol ochrony - wspomina. To lekarz powiedział mu, że mimo wszystko ma mocny organizm.
Po powrocie z wyprawy w 2001 roku odkrył takie pokłady energii, że postanowił zostać też maratończykiem. Zatem: jeździ na rowerze, biega i jeszcze pływa. Wie, że da sobie radę. Ta pasja sportowa skłoniła go także do zmiany zawodu. Pochodzi z Torunia, ale w tej chwili mieszka w Solcu Kujawskim i prowadzi firmę szyjącą odzież sportową. - Ale czego ja już nie robiłem? - uśmiecha się. Np. w Wielkiej Brytanii pracował jako nocny kierowca w firmie kurierskiej.
- Marzenia się spełniają, tylko trzeba zacząć je realizować - to jego dewiza. Czy ktoś wątpi, że mu się nie uda?
Kamila Mróz,
Gazeta Pomorska,
8 kwietnia 2010r.