Z przyjemnością prezentujemy na stronie reportaż z czerwcowej (21.06.08) toruńskiej Rowerowej Masy Krytycznej. Autorem tekstu jest kolega Emulov. Artykuł ukazał się w czasopiśmie polonijnym "Pod Wiatr", które pojawia się w 106 krajach w 500 środowiskach polonijnych -
SKAN>> artykułu.
Zapraszamy do lektury !!
Rowery w górę !!
Sobotnie popołudnie. Usiadłem na kamiennej ławeczce. Jeszcze ponad trzydzieści minut. Jak zwykle jestem za wcześnie. Zacząłem się przyglądać ludziom, którzy przyjeżdżają rowerami na Nowy Rynek. Mają różne cele. Jeden chce dla draki zakorkować miasto, drugi chce walczyć o bezpieczne ścieżki rowerowe, kolejny po prostu lubi jeździć na rowerze w dużej grupie. Zaraz zostaniemy uczestnikami kolejnej już w Toruniu „Masy Krytycznej”. Jest telewizja i radio - chodzą ze swoimi mikrofonami, które wtykają ludziom pod nos zadając najróżniejsze pytania. Najczęściej i tak reportaże z „mas” nie trafiają do mediów. Jest to niewygodny temat dla urzędników i zarządców dróg. Widać to po długościach i jakości ścieżek rowerowych w mieście Kopernika. Robią wszystko żeby tylko uciszyć tych przeklętych cyklistów. Zapewne myślą - podzielimy chodnik grubą malowaną krechą na pół i niech się cieszą, że mają ścieżkę. Ale my się na to nie godzimy. Jesteśmy tak samo uprawnieni jak „samochodziarze” i piesi do poruszania się po drogach. Istniejemy. I po to tutaj przyjechaliśmy. Co by reszta świata o nas nie zapomniała.
Chwila po piętnastej. Jak zwykle czekamy na spóźnialskich. Ciemne chmury gromadzą się nad zabytkowym grodem. To pewnie przez to jest mniej ludzi niż zwykle. Rowerzyści może z niepokojem, może z zaciekawieniem oglądają szybko zmieniające się warunki atmosferyczne. Ulewa wisiała w powietrzu. Ja nie lubię jeździć w deszczu. Ale trudno, masa jest za rzadko żeby rezygnować z niej z powodu paru kropel wody. Organizator – prezes Stowarzyszenia „Rowerowy Toruń” – krzyczy do megafonu, żeby formować się w kolumnę. Na jej przedzie staje radiowóz i motocykl policyjny. Toruńska „masa” jako jedna z niewielu jest całkowicie legalna. Większość tego typu imprez to spontaniczne spotkania rowerzystów, które są sprzeczne z prawem. Ruszamy. Powoli i spokojnie – to nie wyścig, każdy ma nadążyć i czuć się komfortowo i bezpiecznie. Wjeżdżamy w Browarną, następnie w Piernikarską i tak dalej przez św. Jakuba i Wolę Zamkową, aby wyjechać ze starego miasta. Gdy dojeżdżamy do ronda Pokoju Toruńskiego wśród rowerzystów słychać pomruki narzekania i obaw. Patrzę w górę i już wszystko jasne. Wielka, czarna i grzmiąca chmura idzie wprost na nas. Ale już po chwili widok zakorkowanego skrzyżowania i wściekłych min kierowców sprawia, że przestajemy się martwić o pogodę. Miło i przyjaźnie machamy do automobilistów współczując a jednocześnie mając nadzieję, że nawet ci najtwardsi wyznawcy kultu spalin przesiądą się kiedyś na pojazdy napędzane siłą
mięśni. „Masą” nie tylko pokazujemy, że istniejemy, ale również udowadniamy, że rower jest co najmniej trzy razy lepszy od samochodu. Zdrowie, ekologia, ekonomia - to trzy punkty, które promujemy.
Ludzie różnie na nas reagują. Jedni machają z uśmiechem, jedni robią zdjęcia, inni (głównie kierowcy) grożą i wyzywają. Jedziemy zwartą grupą. Ludzie podczas jazdy dyskutują o wszelakich sprawach dotyczących roweru – o planach wypraw rowerowych, o częściach, o najlepszych serwisach i sklepach. Ja sam jadę w ciszy. Rozkoszuję się chwilą kiedy mogę bez skrępowania jechać środkiem ulicy, kiedy słyszę świst pędzących po asfalcie setek kół rowerowych.
No i stało się. Na Skłodowskiej-Curie wszyscy poczuli na plecach pierwsze krople zimnego deszczu. Powstał chaos w szeregach cyklistów, ponieważ ich część postanowiła przyodziać przeciwdeszczowe kurtki i palta. Cała „masa krytyczna” znacznie przyśpieszyła. Nikt przecież nie lubi moknąć. Woda leje się zewsząd. Z nieba, z ziemi, z boku –z pod kół rowerzystów obok. Robimy pętlę na Wschodniej i Żółkiewskiego i pędzimy ile sił w nogach na wiadukt. Czuje się jak w jakimś światowym wyścigu. Wokoło mnie ludzie z trudem utrzymują się na rowerach. Zjeżdżamy z wiaduktu. Rowery nabierają prędkości a hamulce, które mokną od jakiegoś czasu wcale nie hamują coraz lepiej. Zdarzyło się kilka wypadków, jak się później okazało - na szczęście niegroźnych.
Na twarzach gapiów i kierowców pojawiają się szydercze uśmiechy. Stoją pod dachem, siedzą w puszkach na kółkach i wydaje im się, że teraz żałujemy. Nic bardziej mylnego. Gnamy przez Grudziądzką i Podgórną, żeby wypaść na Szosę Chełmińską, którą dojedziemy na stare miasto i zakończymy „masową” pętle.
Podjeżdżamy pod pomnik Mikołaja Kopernika strasznie wolno. Mokry bruk jest zabójczy dla rowerzysty. Gdy wszyscy stają pod tzw. „kopcem” organizator wskakuje na cokół i dziękuję wszystkim kierownikom i aktywistom „masy”. Wykrzykuję liczbę uczestników po oficjalnym liczeniu. Sto dziewięćdziesiąt. Nieźle jak na taką pogodę. Na pożegnanie „masowa” tradycja, na którą wszyscy czekają. „Rowery w górę” – rzuca hasło organizator a rowerzyści podnoszą swoje rowery ponad głowy. Piękny widok ukazujący naszą siłę i chęć zmieniania świata taką prostą rzeczą, jaką jest rower.
Szymon Fuerst