Witamy na stronie stowarzyszenia | Dzisiaj jest czwartek 21 listopada 2024
Logowanie     Rejestracja     Home     Mapa serwisu     Kontakt     pl en de

Operacja Santiago – rowerowa pielgrzymka Tomasza z Torunia do Santiago de Compostela - WAKACJE 2018

Pomysł na wyprawę rozwijał się w mojej głowie latami. Być może dlatego, że Toruń jest jednym z miast na szlaku do Santiago, moją uwagę zaczęły przykuwać symbole muszli. Pielgrzymka zawsze wydawała mi się wspaniałą podróżą, ale czegoś mi w niej brakowało. Chciałem doświadczenia na szeroką skalę, czegoś co zapadnie mi w pamięci na całe życie.

W owym hiszpańskim mieście znajduje się grób jednego z 12 apostołów Jezusa – św. Jakuba. Jest to najstarszy szlak pielgrzymkowy na świecie, którym co roku przechodzą tysiące ludzi od czasów średniowiecza.

W 2015 roku rowerowa trasa do Camino de Santiago stała się moim marzeniem.

Wakacyjna relacja tą samą trasą Pana Andrzeja z Torunia LINK>> "postawiła kropkę nad i". Zobaczyłem, że jest to wykonalne.

Byłem jednak ograniczony czasem do 29 dni ze względu na wakacyjne praktyki w klinice.

3 lutego 2018 z moim bratem kupiłem powrotny bilet lotniczy z Santiago do Warszawy na 30.07.2018.

Klamka zapadła. Jadę!

Na tle panoramy w Toruniu, tuż przed dniem wyjazdu

W wolnym czasie na podstawie kilku książek i stron internetowych opracowałem trasę mojej wyprawy. Była to lista większych miast biegnących przez 6 krajów Europy. Starałem się, żeby odstęp między miastami wynosił ok. 120 km.

Były to po kolei:

Toruń, Ostrów Lednicki, Międzychód, Słubice → Freyburg, Eisenach, Marburg, Kolonia → Mastricht → Namur → Reims, Paryż, Orlean, Tours, Poitiers, Saintes, Bordeaux → Sanit-Jean-Pied-de-Port, Estelia, Santo Domingo de la Calzada, Burgos, Leon, Panferrada, Sarria, Santiago de Compostela.

1. Polska

1 lipca 2018 o 7:00 rano rodzina i przyjaciele pożegnali się ze mną na mszy w Kościele św. Jakuba w Toruniu. Była to bardzo podniosła chwila. Na sam koniec ksiądz poprosił mnie o wyjście na środek kościoła z rowerem. Odmówił nade mną specjalne błogosławieństwo dla pielgrzymów oraz poświęcił mnie i mój pojazd. W sercu rozpierała mnie duma, na twarzy wzruszenie. Po liturgii i pamiątkowym zdjęciu wyjechałem kierując się drogą krajową nr 15 w stronę Gniezna.

Ekipa pożegnalna przy kościele św. Jakuba

W Chomiąży Szlacheckiej, po 5h jazdy złapałem pierwszą gumę w tylnym kole. Dzięki temu uświadomiłem sobie co jeszcze może mnie czekać i 2 zapasowe dętki mogą nie wystarczyć... Wymiana dętki wydłużyła się nieco – naprawy dokonywałem z całym ekwipunkiem na bagażniku.

Wymiana pierwszej dętki

W Gnieźnie zwiedziłem katedrę i dalej kierowałem się trasą Camino Polaco do Ostrowa Lednickiego w poszukiwaniu noclegu. Domyślałem się, że kilkanaście lat temu biegł tędy szlak, bo przez sam środek pola prowadziła zarośnięta chaszczami ścieżka z drzewami owocowymi.

Kiedy nie udało mi się znaleźć otwartego kościoła, zamówiłem pizzę w Pobiedziskach i w okolicy nocowałem w pensjonacie.

Katedra w Gnieźnie

Postanowiłem wtedy, że nie będę szukał na siłę noclegu przy parafiach, tylko kiedy zacznie się robić ciemno będę pytał o nocleg spotkanych ludzi, którzy są w ogrodach domów.

Kolejnego dnia przejeżdżając przez Poznań kupiłem 14 łatek rowerowych, a pod koniec, kiedy dojeżdżałem do Międzyrzecza przy drodze biegł za mną mały warchlak. Nocleg miałem tym razem w domu parafialnym. Po rozmowie z księdzem i kilku kanapkach poszedłem spać.

Wyruszyłem wcześnie rano, aby zrobić zapasy przy granicy i uderzyć w Niemcy.

GPS znowu wyprowadził mnie w pole, jednak to mi nie przeszkadzało. Przy dawnych ścieżkach rosło tak wiele owoców, że postanowiłem się poczęstować. To ostatni moment kiedy mogłem podziwiać polskie krajobrazy.

Dzikie pola z rozśpiewanymi skowronkami i trznadlami, zapach ziół, szum zbóż, widoki stawów z chłodnymi powiewami wiatru – sprawiały, że wracały mi wspomnienia beztroskich chwil z dzieciństwa. Miło było pożegnać się z Polską.

Zamieściłem na granicy w Słubicach krótką relację na moim instagramie i przejechałem przez Odrę do Frankfurtu.

Po przebyciu przejścia granicznego w Słubicach

2. Niemcy

Przez Niemcy jechało się jak po maśle. Szkoda mi było się zatrzymywać nawet na chwilę.

Podążałem przez Brandenburgię, w okolicach drogi 87 prowadzącej prosto do Lipska.

Nie znalazłem głównej drogi, przy której nie byłoby ścieżki rowerowej!

Gładkie niemieckie drogi rowerowe

Widoki na prowincjach były dosyć monotonne – głównie pola ze zbożem lub z wiatrakami.

Przejeżdżając przez wioski wszystko wokół kojarzyło mi się z czystością, perfekcją, było idealne. Powiedziałbym – raj dla estetów.

Mijałem zabytkowe kościoły wybudowane w stylu późno gotyckim, urokliwe kanały wodne z idealnie przystrzyżoną trawą w Beeskow i pierwszy raz zetknąłem się z niezwykle stylowymi ogrodowymi krasnalami w ogrodach :)

Mimo, że jechało się świetnie, zbliżała się godzina 21:00 i zacząłem myśleć o noclegu.

Oczywiście nie z pustym brzuchem.

W Markische Heide zatrzymałem się aby zjeść ostatnią kanapkę i wtedy podszedł do mnie jakiś pan. Na początku patrzył na rower, który był obładowany rzeczami, aż w końcu zadał pytanie po niemiecku.

Dotyczyło celu mojej podróży, więc odpowiedziałem że kieruję się na Lipsk.

Wtedy dotarła do mnie rzecz, którą wykorzystywałem do końca Operacji Santiago.

Tinu wraz z rodziną

Ciekawość jest tak ogromnym motorem napędowym, że jest w stanie przełamać każde lody.

Kiedy pokazywałem flagę Polski, rower, śpiwór i karimatę, a na deser - mapę mojej całej podróży w telefonie ludzie wiedzieli bez słów o co chodzi.

Czuli się wyróżnieni mogąc mi pomóc w jakikolwiek sposób. Stać się częścią mojej wielkiej pielgrzymki.

Tinu zaprosił mnie do siebie, zjadłem kolację, a potem całą rodziną oglądaliśmy mecz.

(MŚ 2018 w piłce nożnej okazały się świetnym czasem. W Niemczech było dużo promocji w McDonaldach z tej okazji, co wykorzystywałem. Jadłem tam obiady i dodatkowo uzupełniałem butelki z wodą)

Byłem pod wrażeniem zaufania jakim obdarzyła mnie tamta rodzina.

Rankiem, kiedy Tinu dawno pojechał do pracy, jego żona zostawiła dla mnie na stole śniadanie i oznajmiła, że wróci za godzinę, ponieważ musi zawieźć Felixa do szkoły.

Wewnętrznie mnie zamurowało. Zostawić pusty dom dla poznanego wczoraj chłopaka?!

Sytuacja jak ta, dała mi do zrozumienia, że cała podróż jest w rękach Boga. Będą dziać się rzeczy, o których mi się nie śniło. Muszę tylko jechać z otwartymi oczami i sercem.

Z taką ilościa wiatraków lepiej nie walczyć

Osobom, które mnie gościły zawsze zostawiałem pocztówkę z Torunia, z podziękowaniami i dobrym słowem specjalnie dla nich. Wszyscy bardzo się cieszyli, a kto wie, może kiedyś odwiedzą miasto Kopernika?

Z gościnnością Niemców spotkałem się później więcej razy, min. u Mike'a, Rudiego, Rolpha, Abdulla i oczywiście u Magdy, kuzynki mojego przyjaciela, która przywitała mnie ogromnym schabowym w Kolonii:)

Ci ludzie spotykali mnie po raz pierwszy. Zorientowałem się wtedy jak ważne jest pierwsze wrażenie – uśmiech, ubiór i aparycja. To rzeczy, które można wyczytać po kilku chwilach. Wtedy podejmowali decyzję czy obdarzyć mnie zaufaniem, czy też pożegnać.

Gdy asfaltowa droga się kończy staje się jeszcze ładniej

Kiedy 4 dnia dostałem mocno w kość podczas burzy, znalazłem nocleg dopiero za 7 razem. Byłem wtedy przemoczony do suchej nitki, a na dodatek zamókł mi telefon.

Awaria sprzętu doprowadziła do tego, że do końca podróży miałem utrudnienie. Przeskakiwały cały czas karty otwarte w telefonie : korzystałem z mapy - włączał się aparat / chciałem robić zdjęcie - przełączało na instagram itd...

Dzięki temu bardziej uczestniczyłem w mojej wyprawie. Częściej pytałem ludzi o drogę, spędzałem więcej czasu na wieczornych rozmowach z goszczącymi zamiast „siedzieć w internecie”.

Ferma strusi podczas ulewy

Odnośnie jedzenia.

Nurtowało mnie pytanie "co będę jadł i gdzie kupował jedzenie" podczas przygotowań do wyprawy.

Najczęściej wyglądało to tak, że wchodziłem do marketów drzwiami WYJściowymi. Tylko po ty aby bezpiecznie zostawić rower przy kasach, na widoku pracowników i aby ograniczyć ryzyko kradzieży.

Gdy Niemcy mówią, że droga jest zamknięta, to tak rzeczywiście jest

Odwaga jest ważną sprawą, ale wszystko z umiarem. Głowy też trzeba używać.

Kupowałem wafelki czekoladowe z orzechami, chipsy, gorzką czekoladę, nektarynki, maślane bułki nadziewane kakao i ogromną paczkę rozpuszczalnej gumy owocowej.

Poza fastfoodami, i jedzeniem oferowanym przez ludzi, u których nocowałem tak w większości wyglądało moje jedzenie.

Wiem wiem, jeśli ktoś chce, żeby mu przygotować zdrową dietę proszę ustawić się w kolejce.

Katedra w Erfurcie

Jechać, ciągle jechać w stronę słońca

Moje noclegi pod gołym niebem

Na mechanicznym rumaku

Dnia dziewiątego płynnie przyjechałem do Holandii, gdzie rozpoczęło się rowerowe eldorado.

3. Holandia

Dwupoziomowe parkingi w Holandii

Bardzo chciałem znaleźć się w tym kraju, ze względu na legendy dotyczące dwóch kółek. Na własne oczy widziałem dwupoziomowe parkingi rowerowe w centrum miast, przy ulicach zdarzało się często, że nie było chodników. Za to ścieżki rowerowe? - jak najbardziej!

Specjalna sygnalizacja świetlna dla rowerzystów na niemal każdym skrzyżowaniu, kierowcy przepuszczający cyklistów i wszechobecne „holendry” wywoływały u mnie coraz większy uśmiech.

Panorama Mastricht

Moim celem było Maasticht.

Jest to najstarsze miasto w Holandii. Za bardzo nie miałem okazji zwiedzać tamtejszych zabytków. Po porannym wyjeździe z Kolonii chciałem znaleźć jak najszybciej nocleg.

Nad rzeką Mozą podziwiałem panoramę po czym zacząłem patrzeć w górę, żeby zobaczyć kościelne wieże.

Za trzecim razem dojechałem pod Bazylikę św. Serwacego, było już ciemno.

Kiedy dzwoniłem domofonem nikt nie odbierał. (zapewne był to domofon do biura parafialnego)

Postanowiłem wyciągnąć czołówkę i świecić po oknach.

Furtę klasztorną otworzył mi nieco zdziwiony starszy ksiądz.

Po wysłuchaniu mojej krótkiej historii przyjął mnie z uśmiechem.

Pastor John świetnie mówił po angielsku więc mogłem się porządnie wygadać.

Po wspólnej kolacji poszliśmy na rynek Maastricht na spacer z psem pastora.

Okazało się, że z tego miasta pochodzi znany skrzypek Andre Rieu i właśnie trwa jego festiwal muzyki klasycznej, na który zjeżdżają się ludzie z całego świata.

Kiedy mieliśmy już wracać pastor zobaczył, że w dzwonnicy pali się światło.

-Thomas, idziemy to sprawdzić?

-Pewnie!

Po północy chodziłem po bazylice św. Serwacego – głównym kościele Maastricht w zupełnych ciemnościach, z latarkami.

Czułem taką ekscytację, że po powrocie do pokoju nie mogłem zasnąć.

Nie mogliśmy zapalać światła, bo ludzie mogliby pomyśleć, że w środku są złodzieje.

Po wejściu na wieżę, niechcący zapaliłem ramieniem światło, którego nie dało się wyłączyć...gasło samo. Ups.

Trzeba było poczekać pół godziny zanim znowu nastaną ciemności. W tym czasie byłem na samym szczycie – w pomieszczeniu, do którego wchodzi się raz w roku żeby wywiesić flagi z okazji święta.

Pastor John, powiedział, że nikt poza mną tutaj nie był, nawet on. Ręce miałem całe w kurzu, o stopach nie wspominając. Po drabinach chodziłem w japonkach. Przecież to miał być zwykły spacer! Ku mojemu zdziwieniu Joep (owczarek) wszedł dość wysoko razem z nami.

Msza w bazylice św. Serwacego z pastorem Johnem

Następnego dnia po śniadaniu, zaproszono mnie na Mszę Świętą, gdzie pastor udzielił mi na koniec błogosławieństwa.

To było bardzo miłe, na koniec ludzie podchodzili do mnie mówiąc „God bless you” i gratulowali mi.

Jeszcze pamiątkowe zdjęcie w kancelarii kościoła, gdzie pani sekretarka podbiła mój paszport pielgrzyma i w drogę!

4. Belgia

Frytki belgijskie

Przez Belgię jechało się również przyjemnie. Na drogę dostałem od pastora tyle kanapek i kawałków ciasta, że nie musiałem się zatrzymywać w celu zakupu jedzenia.

W regionie, w którym się znajdowałem nie było za dużo lasów. Droga wiodła, głównie pośród pól, na których wiatr prezentował swoje tańce. Kłosy uginały się na wszystkie strony, a ja musiałem ubrać chustę i zdjąć kapelusz, gdyż co chwilę zlatywał.

Na trasie minąłem kilka barów z frytkami, o dziwo belgijskimi, ale nigdzie nie znalazłem otwartej cukierni.

Degustację prawdziwej belgijskiej czekolady mogę jedynie wpisać jako cel kolejnych wypraw:)

Most w Namur

W miejscowości Namur, niedaleko granicy z Francją zaczął padać deszcz. Na ulicach było słychać klaksony i robiło się coraz bardziej pusto.

Napisał do mnie kolega z roku: Tomek, dzisiaj jest mecz Belgia-Francja , jedź do strefy kibica!

Plany miałem nieco inne. Chciałem dostać się jeszcze tego samego dnia do Francji. To pozwoliłoby mi być w 3 krajach jednego dnia. Jechałem dalej, wyludnionymi ulicami w skalistej dolinie przy rzece Moza. Widoki przypominały mi skandynawskie fiordy.

Zastanawiałem się co odpowiem spotkanym kibicom...Kiedy byłem w Belgii – kibicowałem Belgom, przy granicy Francuskiej – Francuzom.

Dolina rzeki Mozy

Trasa wiodła przez Park Regionalny Ardenów. To pasmo górskie, które jest najrzadziej zaludnioną częścią Belgii, ciągnące się również we Francji.

Dookoła mnie gęsty las, wokół żadnych latarni i sporadycznie przejeżdżający samochód. Moja mama chyba czuła, że coś jest lekko nie tak i prosiła mnie abym co pewien czas mówił jak się sprawy mają. Pytała się gdzie jestem, ale tego do końca nie wiedziałem...

Internet w gęsto zadrzewionym terenie nie działał najlepiej. Kiedy przejechałem przez Namur nie wiedziałem też w jakim mieście będę miał się zatrzymać na nocleg (między Namur a Reims jest około 200 km). Patrzyłem więc na znaki drogowe w poszukiwaniu jakiejkolwiek francuskiej nazwy. Liczyłem, że znajdę jakąś stację benzynową, w której będę mógł przeczekać do świtu. Niestety bezskutecznie. Około 2:00 w nocy pomimo chłodnego górskiego powietrza zaczęła mi „lecieć głowa” ze zmęczenia. To był moment, w którym chciałem się znaleźć w jakiejkolwiek cywilizacji.

Las był już spowity gęstą mgłą, nie wiedziałem na jak długo starczą mi baterie w mojej czołówce. Korzystałem więc z najsłabszego trybu świecenia. Kiedy dojechałem do małej wioski tuż przy granicy z Francją dotarłem do celu. Przeżyłem swój pierwszy nocleg na dziko. Zszedłem z głównej drogi pod most, zerwanymi gałęziami zakamuflowałem rower, zdjąłem odblaskową kamizelkę i zasnąłem oparty o drzewo. To był moment, kiedy musiałem wykorzystać żel energetyczny z żelaznej racji żywnościowej.

Nocleg na granicy belgijsko-francuskiej

5. Francja

Po nocnym odpoczynku pod drzewem, kiedy już było widno, koło 5:00 rano wystartowałem kierując się na Reims.

Głód odzywał się na tyle, że poprosiłem o pomoc rolnika. Nigdy nie uczyłem się francuskiego, więc rozmowa wyglądała tak:

-Bonjour, Je suis Thomas (+ gest jedzenia jabłka) – zadziałało!

Pan zaprosił mnie na tosty z miodem, dżemem oraz herbatę:)

Rowerzyści, w niektórych miejscach są nie lada atrakcją turystyczną

Przez większą część pierwszego dnia we Francji jadłem gorzką czekoladę, którą miałem w zapasach na zmianę z energetycznymi żelami.

Potem nie mogłem już patrzeć na wysokoprocentowy kakaowy wytwór.

To był najcięższy dzień podczas całej pielgrzymki.

40 km od Reims złapałem 3 raz gumę w tylnym kole. W skwarze południowego słońca kleiłem dętkę łatkami – niestety bezskutecznie. Opona była na tyle zniszczona, że po chwili powietrza znowu zabrakło. Zdecydowałem się więc jechać na kapciu.

Droga dłużyła się bardzo, a ja czułem każdą nierówność terenu. Humor poprawił mi widok i zapach rosnącej przy drodze lawendy. Na szczęście na obrzeżach Reims trafiłem na warsztat rowerowy. Pan mechanik musiał pilnikiem opracować obręcz, ponieważ podczas jazdy bez powietrza powstały metalowe kędziory. Poprosiłem o oponę, która wytrzymałaby podróż do Hiszpanii – dostałem taką powlekaną kewlarem (wytrzymała!). Na koniec dnia poznałem Pierra. Był to młody chłopak dzięki któremu znalazłem nocleg w hotelu. Jeździł ze mną po Reims na rowerze i stał się moim tłumaczem. Po pożegnalnym kebabie nasze drogi się rozeszły.

Do Paryża kierowałem się przejeżdżając przez region Champanii. Moja trasa biegła niedaleko rzeki Marna – będącej prawym dopływem Sekwany. Z nieba lał się żar, a wokół mnie znajdowały się winnice na których to właściciele zapraszali do degustacji trunków. Mijałem banery dotyczące „winnej trasy” - to takie tourne'e dla smakoszy wina w tych okolicach.

Wzdłuż owej rzeki biegnie trasa św. Jakuba oznakowana symbolem muszli: Reims-Paryż. Wreszcie zobaczyłem, że jestem na właściwej drodze!

Jazda pomiędzy słonecznymi winnicami

Paryż za każdym razem mnie zachwyca. Kiedy znów się tutaj znalazłem wydał się jeszcze większy – tym bardziej, że musiałem przez niego przejechać w godzinach szczytu. Tuż przy Sekwanie, na wydzielonej dawnej drodze została przygotowana trasa dla rowerzystów. Turyści odpoczywali na leżakach, dzieci bawiły się na placach zabaw, a statki śmigały po wodzie. Po dotarciu na plac pod Wieżą Eiffla zjadłem sobie kanapkę z pasztetem. Niezwykle wyrafinowane, pięciogwiazdkowe śniadanie w europejskiej stolicy kultury. Odwiedziłem jeszcze Dzwonnika i ruszyłem w dalszą drogę do Orleanu i Tours.

Veni, Vidi, Vici przy Wieży Eiffla

Rowerowa trasa nad Loarą jest jedną z piękniejszych jakimi jak dotąd jechałem. Lawendowe pobocza w miastach, mocno zielona trawa oraz architektura z białego piaskowca wkomponowująca się w panoramy miast. Obecność wody sprawiała, że nie odczuwałem aż tak mocno upału.

Most nad Loarą

W poszukiwaniu noclegu po godzinie 22:00 zaczepiłem na jednej z wąskich uliczek starego miasta Tours dwójkę ludzi – pana i panią. Zapytałem czy wiedzą gdzie jest parafia głównej katedry miasta.

Odpowiedzieli, że chętnie pomogą mi szukać ale dopiero po pirotechnicznym pokazie o 23:00.

Kiedy dojechałem do większej metropolii, ozdoby które mijałem cały czas po drodze wreszcie nabrały sensu.

Okazało się, że trafiłem na Narodowe Święto Francji – 14 lipca!

Francuzi hucznie świętują obalenie monarchii. Wydarzeniu towarzyszył pokaz fajerwerków na który wszyscy udaliśmy się nad rzekę.

Narodowe Święto Francji w Tours

Czy da się znaleźć nocleg o północy dla pielgrzyma? Wydaje się, że nawet nie wierzył w to ksiądz Francoise wracający z pokazu sztucznych ogni nad Loarą. Zaczepiliśmy go tuż pod bramą parafialną na starym rynku.

Kiedy następnego dnia podczas obiadu opowiadałem mu jak znajduje noclegi, sam stwierdził:

You are very lucky Thomas.

Dalej wyruszyłem w stronę Poitiers. Na ulicach było bardzo mało samochodów, więc jazda była przyjemnością. Słońce mocno grzało, a mijane co chwilę pola słoneczników pomiędzy którymi jechałem sprawiły, że w mojej głowie zaczęło lecieć „O Sole mio”.

Tak zerkają w stronę słońca, mogę patrzeć w nie bez końca

15 lipca odbywał się finał Mistrzostw Świata w piłkę nożną. Po drodze zatrzymałem się więc odpocząć w strefie kibica w jednym z mniejszych miasteczek. Wszyscy byli przyozdobieni francuskimi flagami. Gol dla Francji wywołał ogromną wrzawę i szczęście wśród ludzi. Mijające mnie samochody trąbiły radośnie widząc przyczepioną do bagażnika polską flagę (nikt nie wpadł na to, że ktoś może mieć tego dnia inne barwy niż Francji :)

Strefa kibica w małym miasteczku

Po przyjeździe do Poitiers w późnych godzinach wieczornych na głównej ulicy ciągnął się ogromny korek, wokół słychać było tylko klaksony i wesołe okrzyki. Mały kościół przy głównej drodze wyglądał na zamknięty. Postanowiłem zadzwonić pod pierwszy numer na domofonie w bloku obok. Z nadzieją, że na parterze mieszka może ksiądz. Odebrał młody Dj - Ludwig, który chętnie mnie przenocował, zjedliśmy sphagetti i nauczyłem się nawet miksować kawałki na konsoli muzycznej w jego domu!

Kolejnego dnia po wieczornym przyjeździe do pięknego miasta Saintes i szybkim zwiedzaniu białych kamiennych budowli w centrum zacząłem poszukiwać miejsca do spania.

Noc była bardzo ciepła, więc po kilku godzinach pukania do parafii przy kościołach postanowiłem spać gdziekolwiek. W mieście trwał właśnie festiwal muzyki klasycznej więc restauracje i galerie sztuki tętniły życiem. Obok głównej sceny zauważyłem, że ktoś nie zamknął na noc małego kościoła, w którym zapewne miało miejsce jakieś wydarzenie związane z festiwalem. Do głowy wpadł mi niecodzienny pomysł... Ale nie, najpierw poszukam jeszcze trochę, a kiedy wróce i dalej będzie otwarty - może wtedy...

Po dalszym bezskutecznym krążeniu w tą i z powrotem po mieście podjąłem decyzję. Drzwi były dalej otwarte. Pora zasnąć w kościele!

Obawiałem się tylko czy przez sen ktoś mnie nie okradnie wchodząc do pustej budowli, więc poszedłem z rowerem do ołtarza i w nawie bocznej schowałem pojazd za konfesjonałem, samemu wchodząc do środka. Było niewygodnie, ale potem rozłożyłem na ziemi karimatę i zasnąłem.

Most projektowany przez Eiffla

Kolejnego dnia, po noclegu w parafii w Bordeaux obrałem kierunek na przejście graniczne w Pirenejach.

Szlak rowerowy wzdłuż Zatoki Biskajskiej zapadł mi w głowie na tyle mocno, że gdybym miał opisać najpiękniejsze miejsce podczas mojej pielgrzymki to na pewno byłby to Park Regionalny Landów Gaskońskich.

Z bordowego miasta rozpocząłem podróż przed 7:00 rano, więc dzień był bardzo długi. Trasa była równa, jechałem wzdłuż drogi D1010 tzw. Route de Compostelle. Nagle ku mojemu zdziwieniu zaczęły pojawiać się w ogrodach drzewa bambusowe. Pomyślałem wtedy „ok, ciepły klimat, ludzie posadzili sobie dla ozdoby te drzewa”.

Jednak po chwili, na poboczu zaczęły wyrastać bambusowe lasy. Roślinność diametralnie się zmieniła. Po bokach jezdnia była obrośnięta wysokimi platanami, które rzucały przyjemny cień. Na drzewach liście mieniły się w słońcu od nawoskowanej powierzchni chroniącej je przed utratą wody.

Oprócz szumu pojazdów zaczął przebijać się jeszcze jeden dźwięk. Kiedy już wjechałem do buszu, przez który biegła piękna droga rowerowa musiałem zdjąć słuchawki i wyłączyć muzykę.

Miałem wrażenie jakby cały las tętnił życiem. Świerszcze, przypominające cykady, dźwięcznie brzęczały pośród krzewów.

Rowerowa ścieżka biegnąca przez Park Regionalny Landów Gaskońskich

Dookoła mnie ulatniał się świeży zapach cytrusów ze względu na rosnące tam iglaste daglezje. Na ziemi leżały ogromne szyszki sosny pinii. I oczywiście jest to jedno z miejsc, w których to rośnie dąb korkowy. Jadąc dalej zobaczyłem wreszcie Ocean Atlantycki i jechałem dalej wzdłuż linii brzegowej.

Rośliny przy Zatoce Biskajskiej

Przed wjazdem w Pireneje, trafiłem na oficjalną rowerową trasę EuroVelo3, która biegnie prosto do Santiago de Compostela przez całą zachodnią Europę.

Dzień był bardzo upalny, więc przystanąłem poprosić starszych państwa o wodę. Zapytali się czy potrzebuje czegoś jeszcze. Nie miałem gdzie zakupić prowiantu więc odparłem, że jestem lekko głodny.

Poczęstowali mnie bułką z pasztetem. Wypytywali o cel mojej podróży. Kiedy oznajmiłem, że jadę do Saint Jean pier de Port, syn Christoph powiedział, że na razie jedzie się po płaskim terenie, ale zaraz zaczną się góry!

Zaprosił mnie więc do swojego domu, w którym wraz z całą rodziną zjedliśmy kolację. Następnego dnia, właściciel specjalnie wstał aby usmażyć mi kotlety, co okazało się ocaleniem podczas przeprawy przez Pireneje.

We Francji doświadczyłem od ludzi wiele dobroci, choć początek nie zwiastował najlepiej. Piłem wino, degustowałem przeróżne rodzaje serów pleśniowych w domach, a monumentalne katedry w największych miastach na trasie św. Jakuba zrobiły na mnie ogromne wrażenie.

Początek Pirenejów

W Saint Jean pier de Port umownie rozpoczyna się Camino France – najbardziej popularna droga do Santiago de Compostela, którą co roku podążają tysiące turystów z całego świata. Podbiłem więc paszport pielgrzyma z oficjalną pieczątką i wyruszyłem na podbój gór.

6. Hiszpania

Biuro pielgrzyma w Saint Jean pier de Port

Przez Pireneje jechałem w gęstej mgle. Z jednej strony nie widziałem oszałamiających widoków. Z drugiej strony - nie zrażałem się widząc wysokie podjazdy. Czułem się jakbym stał w miejscu.

Dookoła mnie nastała cisza, przerywana co jakiś czas dźwiękiem dzwonków wiszących na szyjach owiec pasących się na stromych zboczach. O pobycie już na terenie Hiszpanii zorientowałem się po rejestracjach samochodów. Kiedy zjeżdżałem szybko z góry, mgła zaczęła się przerzedzać, aż wreszcie moim oczom ukazały się łąki i trawy z niskimi, pękatymi krzewami.

Po drugiej stronie gór, w Hiszpanii

Pierwszy nocleg miałem na plantacji oliwek niedaleko Pampeluny. Miałem jeszcze trochę zapasów więc postanowiłem wykorzystać maksymalnie zgromadzoną energię.

Z Hiszpanii nie mam tak dużo historii, związanych z ludźmi, ponieważ nocowałem albo na dziko (plantacja oliwek, snopki siana na obrzeżach Burgos, plantacja gruszek) albo w albergue – specjalnych schroniskach dla pielgrzymów podróżujących do Santiago. Za cenę ok 6 euro można tam było przenocować, a płacąc dodatkowo – wyprać ubrania.

Ja natomiast prałem ręcznie. Pieniądze wolałem przeznaczać na jedzenie, którego szły codziennie ogromne ilości. W tamtym czasie, kładłem się spać tylko po spełnieniu 2 warunków: uzupełnieniu butelki z wodą i naładowaniu powerbanku. Inne rzeczy nie miały tak wielkiego znaczenia.

Lawendowe pola za miejscowością Estella

Polna droga z cedrami w oddali

Mimo iż podczas tego etapu pielgrzymki spotkałem najwięcej ludzi i praktycznie do każdej osoby krzyczałem „Buen Camino” (tradycyjne pozdrowienie pielgrzymów-Dobrej Drogi) był to niezwykle refleksyjny czas.

Mijając miasta widziałem drewniane okiennice pozamykane szczelnie na czas siesty. Na sznurkach suszyły się ubrania mieszkańców. Obiady jadłem w restauracjach popijając czerwonym winem z cytryną. Przystopowałem trochę z tempem i chłonąłem tamtejszą kulturę. Czasem warto.

Odpoczynek w kościele w Santo Domingo de la Calzada

Polskie małżeństwo z Gdańska spotkane w Burgos

Flora i fauna również była wspaniała. Na wieżach starych kościołów gniazdowały bociany, na prowincjach pasły się osły. Przejeżdżałem przez pola lawendy, a przy drogach rosły dzikie drzewa oliwne. Inny świat.

Trasa wzdłuż drogi N-120

Często wybierałem drogi przygotowane specjalnie dla pieszych pielgrzymów.

Mimo iż czasami po skalistych schodach rower musiałem wciągać, to widoki starych omszałych kamiennych murów to rekompensowały. Nie sposób się tam zgubić. Symbol muszli jest dostrzegalny na każdym kroku. Na trasie stoją małe krany z wodą zdatną do picia, więc brak wody również nie doskwierał.

Kiedy pielgrzymi docierają do Santiago i chcą otrzymać compostelkę (certyfikat przejścia Camino de Santiago) muszą wypełnić kartę z pochodzeniem, początkiem podróży i wymiarem wędrówki.

Do wyboru są 3: turystyczny, duchowy, religijny. Na trasie znaleźć można spokój i wyciszenie. To dlatego na Camino wyruszają ludzie różnych wyznań oraz profesji.

Miejscem wyjątkowym dla mnie był krzyż na Cruz de Ferro. Wokół leży sterta kamieni, często z różnymi podpisami. Zwyczaj jest taki, aby z miejsca w naszych rodzinnych stronach zabrać kamień. Jest on symbolem ciężaru, z którym się zmagamy i nosimy codziennie: straty, grzechu, bólu.

Pod tym krzyżem owy ciężar się zostawia i rozpoczyna nową drogę.

Krzyż na Cruz de Ferro

Duchowy wymiar podróży św. Jakuba docenia wiele ludzi, między innymi pisarz Paulo Coelho, który po przebyciu Camino France wydał swoją debiutancką książkę: Pielgrzym.

Scieżka na ostatnich kilkudziesięciu kilometrach przed Santiago

Kiedy 25 lipca 2018 przyjechałem do Santiago de Compostela, chciałem jak najszybciej znaleźć się przed katedrą z grobowcem apostoła i podziękować.

Na tę podniosłą chwilę wiozłem nawet całą drogę specjalną koszulkę:)

Kojarzy mi się ona z cytatem: Wszystko mogę, w Tym, który mnie umacnia.

Jesteś u celu. W tle katedra w Santiago de Compostela

Codzienne relacje publikowałem na stronie instagram.com/st0mek oraz pod hashtagiem #operacjasantiago , więc zainteresowanych tam odsyłam. Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną podczas całej mojej podróży – za Waszą troskę, gratulacje i ciepłe słowa, pamiętam o Was w modlitwie:)

Wyprawa na Muxie (na zdjęciu) i Fisterrę 27 dnia

Jaki wróciłem z Santiago?

Umocniony w wierze i z nieco innym podejściem do życia. Nie narzekam, staram się dostrzegać zawsze pozytywy z myślą, że wszystko po coś jest.

Myliły mi się dni tygodnia. Wiedziałem gdzie muszę dojechać danego dnia, nic innego nie miało znaczenia.

Mogę to podsumować fragmentem z książki, którą dostałem od mojego brata:

„Bo nie żyję ani w przeszłości, ani w przyszłości. Dla mnie istnieje tylko dzisiaj i nie obchodzi mnie nic więcej. Jeśli uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz się szczęśliwym człowiekiem. I wtedy twoje życie stanie się świętem, wielkim widowiskiem, ponieważ będzie tą chwilą, którą właśnie żyjesz, żadną inną” ~ Paulo Coelho, Alchemik

Mój ekwipunek

Rower : gravel – Romet Mistral Cyclocross + bagażnik

Niezbędne rzeczy:

  • uchwyt na telefon na kierownicę
  • powerbank (pojemność min. 10000mAh)
  • linki z paracordu + opaski zatrzaskowe
  • ochrona przeciwsłoneczna
  • przewiewne ubrania + (gruby polar, kurtka przeciwdeszczowa)
  • ręcznik szybkoschnący
  • latarka czołowa
  • karimata + letni śpiwór
  • leki: na pewno przyda się maść na otarcia i odparzenia, ja takiej nie miałem, niestety:)

Powrót z rowerem do Polski

Oddział poczty Correos oferuję dla pielgrzymów wiele usług, między innymi wysyłkę roweru do Polski za cenę 90 euro. Mój pojazd dotarł w około 14 dni cały i zdrowy. Na miejscu w Santiago obsługa chętnie służy pomocą i spakuje rower razem z sakwami oraz zawartością do kartonowego pudła.

Świat jest mniejszy niż się wydaje, a ludzie najczęściej są skorzy do pomocy. Na Camino nie znajdziesz tego czego szukasz. Na Camino znajdziesz to czego potrzebujesz.

Tekst i zdjęcia

Tomasz Juźków

https://www.instagram.com/st0mek/

 



wyedytowano: 2018-11-27 21:06
aktywne od dnia: 2018-11-26 20:35
drukuj  
Komentarze użytkowników (2)
julo, 2018-11-28 09:12:11
BRAWOOOO!
Ar, 2019-12-19 22:12:32
Świetnie się czytało. Gratulacje  !
Dodaj swój komentarz:


:) :| :( :D :o ;) :/ :P :lol: :mad: :rolleyes: :cool:
pozostało znaków:   napisałeś znaków:
kod z obrazka*
Ankieta
Jak oceniasz rok 2023 pod kątem rozwoju infrastruktury rowerowej w Toruniu?
ankieta aktywna od: 2024-03-19 21:25

Wspierają nas
Sklepy i serwisy rowerowe w Toruniu

Stowarzyszenie ROWEROWY TORUŃ działa na rzecz powstawania odpowiedniej infrastruktury rowerowej.
konto bankowe BGŻ S.A. 71203000451110000002819490 NIP: 9562231407 Regon: 340487237 KRS: 0000299242

Wszystkie Prawa zastrzeżone. Cytowanie i kopiowanie dozwolone za podaniem źródła.
SRT na Facebook