Wycieczka Czechy-Austria-Niemcy
Trasa: Toruń Główny -PKP - Kłodzko (PL) – Brno (CZ) – Wiedeń (A) – Linz – Passau (DE) – Salzburg (A) – Zell am See – przełęcz Hochtor (2503m n.p.m.) – Innsbruck – Garmisch-Partenkirchen (DE) – pociąg – Freiburg im Breisgau (DE) – autostopem po Szwajcarii i do Zgorzelca – PKP - Toruń Główny
Walc Straussa jest znany na całym świecie. Wiecie co go skłoniło, żeby uwiecznić Dunaj w swojej muzyce? Odpowiedź znajdziecie sami, gdy wybierzecie się tylko nad „piękny, modry Dunaj”, oczywiście najlepiej rowerem.
Pomysł wycieczki, prócz oczywiście chęci jazdy w rytm melodii Straussa, zrodził się po przeczytaniu bardzo pozytywnych recenzji nt. tras rowerowych w Austrii, m.in.:
1) Donauradweg – prowadzącej wzdłuż Dunaju od źródeł w Niemczech poprzez Austrię, Słowację, Węgry, Chorwację, Serbię, Bułgarię, Rumunię aż do ujścia do Morza Czarnego;
2) Tauernradweg – prowadzącej wzdłuż Salzach i Inn lub w wersji alternatywnej jeszcze wzdłuż Saalach, niezależnie od wersji zaczynając się przy wodospadach w Krimml, biegnąc przez Salzburg, a kończąc się w niemieckim Passau.
Podróż zaczynam w piątek w samo południe z dworca Toruń Główny jadąc pociągiem REGIO trasę do Kłodzka z przesiadką w Wrocławiu, bilet studencki z rowerem w cenie dwóch dętek rowerowych – PKP ma jednak swoje niezaprzeczalne plusy! Docieram w okolicach godziny 21:00, wiedząc, że już w niedzielę rano jestem umówiony we Wiedniu z chłopakami, którzy to w sobotę wieczór wyjeżdżają pociągiem z Katowic do Wiednia, uznaję, że plan minimum na dziś to przekroczenie granicy w Międzylesiu.
Jeszcze w Kłodzku, jako że po niedawnych opadach Nysa Kłodzka zaczęła opuszczać swoje koryto, mam okazję wysłuchać od tutejszych mieszkańców wspomnienia powodzi z 1997 roku, wspomnienia te są tu ciągle żywe, zostaje uświadomiony o jej rozmiarach i robi to na mnie spore wrażenie.
Docieram do Czech i szukam czym prędzej jakiegoś dobrego miejsca na nocleg, punkt, który w środku nocy wydawał się idealny, rano okazuje się być vis-a-vis jakiegoś domu, jednak właściciel Czech pozdrawia mnie rano: „odpocinek?”, śmiejąc się przy tym serdecznie.
Ruszam w dalszą drogę wyznaczając na GPS-ie najkrótszą trasę na Brno, prowadzi ona przez mało uczęszczane drogi i malownicze miejscowości oraz co najważniejsze Góry Orlickie, które w miarę upływu dnia coraz bardziej dają się we znaki, ale w końcu jadę w Alpy, więc muszę robić dobrą minę do złej gry. Za miejscowością Štíty nachylenie dochodzi do 10%, ale równiutkie asfalty i doskonałe widoki rekompensują wspinaczkę. Pojawia się pierwsza awaria, nowa spinka do łańcucha (KMC 10C - odradzam) nie wytrzymuje trudów i pęka. Z trudem naprawiam sprzęt dogadując się po niemiecku z pijanym Czechem, tracę masę czasu, ale pędzę dalej. Przyjazność Czechów mocno na plus, łącznie z pozdrowieniami czy to od stojących przy ulicy czy to od kierowców.
Dotychczas jechałem na granicy Czech i Moraw, teraz ostatecznie wjeżdżam na południowe Morawy, czyli do Jihomoravskiego kraju. Jest już raczej płasko, chociaż czasem jakiś 5-procentowy podjazd się trafia. Noc piękna, nie rozbijam namiotu, śpię na stoliku w jakimś parku niedaleko Brna, jest wygodniej i cieplej niż myślałem. Wstaję jeszcze przed świtem by nadgonić kilometraż. Granicę przekraczam w okolicach miejscowości Breclav. Robię kilkanaście kilometrów w Austrii i niestety muszę podjechać ostatnie 50km pociągiem, bo chłopaki już straszą, że beze mnie ruszą z Wiednia.
Spotykamy się we Wiedniu w niedzielę około 12:00, odtąd czeka nas około 800km wspólnej jazdy. Zwiedzamy ekspresowo miasto i będąc spragnionymi jazdy wychodzi nam to bardzo dobrze, bo już po 2 godzinach opuszczamy je. Wjeżdżamy na Donauradweg i kierujemy się na zachód, w stronę Tulln i Krems. Powoli poznajemy uroki jazdy drogą rowerową wzdłuż Dunaju: świetna nawierzchnia asfaltowa, doskonałe oznakowanie, ławeczki ze stolikami i oczywiście zero bądź prawie zero aut. Szlak przez większość czasu prowadzony jest po obu stronach rzeki, z różnymi alternatywnymi trasami i z częstymi przejazdami między brzegami nie tylko mostami, lecz również po elektrowniach wodnych (oczywiście tylko dla pieszych i rowerzystów) ewentualnie można skorzystać z małych promów. Wzdłuż trasy mamy do dyspozycji doskonałą bazę noclegową (od 20 euro za noc) lub lasy do spania na dziko, co kto lubi, dodatkowo supermarkety, sklepy rowerowe i automaty, gdzie można kupić np. dętki, wow! Gorzko licytujemy się, w którym roku powstanie taka trasa wzdłuż Wisły.
Na trasie głównie niemieccy i austriaccy emeryci, którzy wigorem znacznie przebijają naszych rodzimych emerytów. Przekonujemy się na własnej skórze czemu wszyscy jadą z zachodu na wschód, a nie tak jak my na odwrót, w Europie wieją głównie zachodnie wiatry! Jest ciężko i de facto najlepiej jedzie się wieczorem, gdy przestaje już wiać. Z tego powodu parę razy jesteśmy zmuszeni szukać dobrego miejsca do rozbicia namiotu już po zmroku, ale i tak jest super. W poniedziałek dojeżdżamy do Melk i Ybbs.
Jest wtorek, po wyjeździe z Wallsee przekombinowujemy z trasą, chcemy pojechać na skróty i gubimy Donauradweg, jedziemy polem i po masakrycznych wzniesieniach, ostatecznie docieramy bundesstrassą odpowiednikiem naszej drogi wojewódzkiej do Linz.
doskonałe oznakowanie drogi |
ławeczka |
fajne widoki z trasy |
dobre miejsce na obozowisko to podstawa |
Wallsee |
kara za zjechanie ze szlaku |
Linz |
Linz |
rower też trzeba zatankować |
Plan minimum na środę to dojechanie do niemieckiego Passau. Nauczeni doświadczeniem poprzedniego dnia postanawiamy kurczowo trzymać się Donauradweg. Ta pierwszy raz nas zawodzi, nie informując nas wcześniej, że trzeba przejechać na drugi brzeg bądź będzie trzeba po 7km skorzystać z usług promu. Nie chce nam się wracać, więc płyniemy. Wysiadamy i po 15km historia się powtarza! Nie pozwalamy na takie nabijanie kabzy armatorom i wbrew przyjętemu założeniu opuszczamy Donauradweg w miejscowości Obermühl an der Donau, za co czeka nas zasłużona kara w postaci podjazdu miejscami 20-procentowego z 275m n.p.m. na 625m n.p.m., lecz już po 15km wracamy w dolinę Dunaju zjeżdżając dobre 6 kilometrów do Niederranny. Nie zauważamy nawet kiedy przekraczamy granicę i docieramy do niemieckiego Passau, dalej mimo późnej pory wkraczamy na Tauernradweg kierując się na Salzburg, zarazem zmieniając w słuchawkach Straussa na Mozarta :)
sielankowe miasteczko na trasie |
płyniemy |
jeden z wielu dopływów Dunaju |
kara za zjechanie ze szlaku 2 |
widok na Dunaj |
widok na Dunaj |
w oddali Niederkappel |
w drodze do Hofkirchen |
Passau |
Teraz jedziemy wzdłuż Inn i powoli okazuje się, że pod względem nawierzchni Tauernradweg mocno ustępuje Donauradweg - rower trekkingowy wskazany. Przez chwilę postanawiamy jechać całą noc, zrobić ponad 200km i dojechać nad ranem do Salzburga, po czym zwiedzać go cały dzień. Ostatecznie porzucamy ten plan i śpimy w okolicach Schaerding. Cały czas jednak nie schodzimy poniżej 120km dziennie, więc nie jest źle. Trzeba przyznać, że jazda po zmroku uzależnia.
Wstajemy i ruszamy czym prędzej do Salzburga, jest już czwartek. Do Braunau (miejsce urodzin pewnego pana z wąsem) jedziemy trochę zwykłą szosą, trochę Tauernradweg, jednak Tauernradweg nie rozpieszcza i w Braunau żegnamy się z Inn i przez Mattighofen w strugach deszczu docieramy bundesstrassą do Salzburga. Miasto Mozarta robi ogromne wrażenie wieczorem i mimo zmęczenia zwiedzamy je do późnej nocy.
Z Salzburga Tauernradweg biegnie dwoma alternatywnymi szlakami, jeden przez Saalfelden do Zell am See, a drugi przez Bischofshofen, łącząc się z pierwszym w Kaprun. Jest piątek jedziemy pierwszym szlakiem, widoki robią się już iście wysokogórskie, jedziemy jednak dolinami, więc nie odczuwamy zbytnio różnic wysokości w terenie. Dojeżdżamy do Zell am See na wysokości około 750m n.p.m.
coraz bardziej górzyście |
Tauernradweg nie rozpieszcza i czasem pojawiają się szutrówki |
zbliżamy się do Zell am See |
W sobotę robimy sobie dzień na zwiedzanie Zell am See, kręcimy się po okolicy, odpoczywamy. Widoki zacne.
W niedzielę rano zaczyna się kulminacyjny punkt wyprawy czyli wjechanie po Grossglocknerhochalpenstrasse na przełęcz Hochtor, jest to jeden z najwyżej położonych asfaltów w Europie, prawdziwie górskie klimaty, ogromne różnice wysokości, sempertyny, bajeczne widoki. Opłata za wjazd 29 euro osobówki, 19 euro motocykle, rowery – oczywiście gratis. Można jednak pobrać darmowy bilecik i skasować go u góry mierząc sobie czas podjazdu i dodając się tym samym do internetowego rankingu. Droga robi niesamowite wrażenie, ciężko opisać, spójrzcie na zdjęcia. Stromość podjazdów budzi respekt, ale twardo walczymy z każdym metrem. No właśnie twardo – niestety moja kolarka z przełożeniem 39-26 powoduje spadki kadencji poniżej 40. Chłopaki wygrywają w tym momencie z 3-rzędowymi korbami, chociaż na 30-34 też trzeba się napracować, nie ma rady, jak mówi porzekadło, w uszach świst, w oczach łzy, a na liczniku (dwadzieścia)trzy :) Po drodze sklepy z półlitrową mineralką za 2 euro, więc bidony napełniamy lodowatą wodą z źródeł – dobrze jednak, że mieliśmy na początku swoje 2-3 litry, bo naprawdę można zużyć każdą ilość. Mijamy też muzeum alpejskiej przyrody, lecz jesteśmy zbyt wciągnięci podjazdem, by do niego zajrzeć. Pokonujemy ostatecznie jakieś 2 kilometry wysokości względnej i jesteśmy na 2503 m n.p.m. to więcej niż Rysy! Na dole upał, u góry dobrze mieć kurtki, czapki itp. akcesoria. Jako, że nie wybieramy się do Włoch, zawracamy i teraz zaczyna się najlepsze! Ostatnie sprawdzenie ciśnienia, hamulców, taśmą izolacyjną zaklejam rękawiczki z rękawkami, kurtkę ze spodniami i nogawki ze skarpetkami, jeśli przy 10-20km/h było zimno to co dopiero przy 80km/h! Ruszamy, puls znów zbliża się do hmax, strzałem w dziesiątkę okazuje się obklejenie się taśmą izolacyjną i zapamiętanie łuków, na których mimo dobrego wyprofilowania zakrętu bezwarunkowo będzie trzeba zwolnić do 30-40km/h, mimo to na początkowych serpentynach zdarza mi się przeszarżować i przechodzę parę razy praktycznie na styk. Uwaga nie ma praktycznie zabezpieczeń na zakrętach oraz trzeba uważać z wypadaniem na przeciwny pas ruchu (stosunkowo duży ruch aut)! Szybko okazuje się, że tym razem moje maksymalne przełożenie 50-13 to za mało, ale to może nawet lepiej, bo zapewne przekroczenie 100km/h na prostych nie byłoby problemem, gdybym miał jeszcze mniejsze koronki, mimo to i tak wyprzedzam wszystkie napotkane samochody. Ostatecznie dojeżdżam pierwszy, patrzę na licznik 20km ze średnią ponad 55km/h, banan na twarzy nie znika do wieczora.
jeden robi dwóch patrzy |
wjazd na Hochalpenstrasse |
wodospad |
serpentyny dają popalić |
fajne widoki |
zdjęcie z samowyzwalacza |
świstak |
widok na serpentyny |
zbudowanie tej drogi nie było łatwe |
tankowanie bidonu ze źródełka |
już prawie dojechaliśmy |
serpentyny z daleka |
droga z oddali |
cel wyprawy osiągnięty |
Poniedziałek rano, chłopaki niestety muszą wracać i wsiadają do pociągu w Zell am See, ja ruszam dalej. Zostało mi jakieś 150km do Innsbrucka, samemu jedzie się dużo nudniej, ale jednak chyba można przejechać więcej, bo nie ma co chwilę przerwy na siku, papu, mama dzwoni, coś mi obciera itp. historie. Jadę dalej Tauernradweg do Krimmlu, oznakowanie na czwórkę z plusem, ale wije się ta droga niemiłosiernie i w końcu kończę jadąc bundesstrassą. Niestety moje nadzieje co do jazdy non stop z górki (Zell am See 750 m n.p.m. - Innsbruck 550 m n.p.m) niszczy fakt, że pojawia się w między czasie przełęcz, tym razem około 1600m n.p.m. Mając w nogach wczorajszy Hochtor jazda idzie opornie, tym bardziej, że dwa razy pęka mi łańcuch, a na tylną szytkę przestał działać uszczelniacz… Wodospad w Krimml poprawia nastrój – przepiękny i jeden z najwyższych w Europie. Ostatecznie podjazd zamienia się w zjazd i jest znowu wesoło. Niestety gdzieś na zjeździe gubię jedną śrubkę łączącą przyczepkę z rowerem, na szczęście lata nauki niemieckiego nie idą na marne, wchodzę do gospodarza i po góra 3 minutach mam to czego potrzebuję. Przed samym Innsbruckiem robię sobie nocleg, by od rana móc go pozwiedzać.
Jest wtorek, po zwiedzeniu Innsbrucka i skoczni Bergisel waham się czy jechać przez Austrię aż do Bodensee czy wjechać do Niemiec. Ostatecznie kieruję się na RFN i żeby nie było kolorowo między Zirl a Seefeld pojawia się kolejny niespodziewany miejscami 16-procentowy podjazd. Tym razem ruch ogromny, tiry zawracają nie mogąc podjechać, a nawet osobówki z mozołem się gramolą. Na serpentynach porobione specjalne rampy ratujące w przypadku przegrzania hamulców, wow! Trochę wjeżdżam, trochę podchodzę, w pewnym momencie dopingują mnie nawet austriackie policjantki. Niestety rower ostatecznie nie wytrzymuje trudów podróży i pada wolnobieg. Campa ósemka niestety jest nie do dostania, a na nowe koło mnie nie stać, docieram jakoś do Garmisch, przesypiam nockę i z rana wsiadam w pociąg do Freiburga, który miał być moim celem, w pociągu spędzam praktycznie całą środę. Przy okazji pochwała dla niemieckich kolei, nawet Austriacy mogli by się wiele nauczyć. Informacja, punktualność, porządek, przewóz rowerów wszystko wykonywane na najwyższym poziomie. O pobycie we Freiburgu czytajcie w następnej relacji!
Mam nadzieję, że moja relacja zachęci Was do podróży rowerowych, mając namiot i trochę zacięcia survivalowego można spokojnie z bardzo skromnym budżetem zwiedzać Europę. Korzystając z okazji pozdrawiam ekipę i sympatyków Rowerowego Torunia.
autorem relacji jest Mateusz.
Komentarze użytkowników (5) |
Zosia,
2013-01-03 21:00:00
Ho,ho,ho-wielkie uznanie ! Miałam przyjemność zapoznać się ze znaną Drogą alpejską jadąc autokarem-serpentyny niesamowite  ,różnice wysokości -pokonać tę drogę rowerem to naprawdę wyczyn.Ale widoki niesamowite. |
sobolek,
2013-01-04 01:31:16
Nie wiem co powiedzieć... ehh |
zzzz,
2013-01-04 11:14:48
widzę że nie tylko ja tam byłem w tym roku i podesłałem relacje do RT - moja ukazała się już we wrześniu http://rowerowytorun.pl/art/1183/rowerowa-wyprawa-też jechałem wzdłuż Dunaju, tyle że w Enns skręciłem i potem przez Hochtor dalej w Dolomity ;-) nie nudziło Wam się tak długo jechać Donnauradwegiem? Owszem, piękna ścieżka, super dywanik, no ale nam się szybko znudziła - ciągle to samo, żadnych górek, nuda pzdr |
matixg,
2013-02-02 18:23:06
właśnie odbijaliśmy od Dunaju i wtedy górki jak ta lala |
balbina,
2017-01-04 22:19:21
tak trzymać |
Dodaj swój komentarz: |
2024-12-19 22:31 Podróż Moniki szlakiem Green Velo przez Lubelszczyznę, Roztocze i Podkarpacie - WAKACJE 2024 |
2024-12-18 22:05 W poszukiwaniu Troli - Norwegia 2024 - rowerowa wyprawa Aliny, Ani i Roberta - Wakacje 2024 |
2024-12-16 22:31 Wyprawa Grzegorza i Sławka po szlaku Green Velo cześć 3 (oby nieostatnia) - WAKACJE 2024 |
2024-12-15 21:46 Beata i Bogusław zwiedzają zwiedzają Bergen - WAKACJE 2024 |
Stowarzyszenie ROWEROWY TORUŃ działa na rzecz powstawania odpowiedniej infrastruktury rowerowej.
konto bankowe BGŻ S.A. 71203000451110000002819490 NIP: 9562231407 Regon: 340487237 KRS: 0000299242